Informacje

  • Wszystkie kilometry: 32504.62 km
  • Km w terenie: 2144.30 km (6.60%)
  • Czas na rowerze: 13d 04h 09m
  • Prędkość średnia: 22.44 km/h
  • Więcej informacji.
baton rowerowy bikestats.pl

Moje rowery

Szukaj

Znajomi

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy skydancer.bikestats.pl

Archiwum

Linki

Wpisy archiwalne w miesiącu

Maj, 2012

Dystans całkowity:844.00 km (w terenie 200.50 km; 23.76%)
Czas w ruchu:32:15
Średnia prędkość:26.17 km/h
Maksymalna prędkość:45.00 km/h
Maks. tętno maksymalne:178 (93 %)
Maks. tętno średnie:158 (83 %)
Liczba aktywności:12
Średnio na aktywność:70.33 km i 2h 41m
Więcej statystyk
Czwartek, 31 maja 2012 Kategoria Na luzie

Czwartek 31.05.2012

Po mieście...
Niedziela, 27 maja 2012 Kategoria ŚLR

MTB Cross Maraton - Nowiny

O trasie w Nowinach słyszałem już ze 2-3 lata temu – niepozorne małe miasteczko, które w swoich okolicach oferuje trasę MTB godną prawdziwych gór. W tym roku wreszcie podjąłem wyzwanie, ale jak się okazało, stać mnie było tylko zostanie FANem. Na tytuł MASTERa przyjdzie mi poczekać kolejny rok. A jak do tego doszło? Szczegóły w dalszej części relacji. Ale bynajmniej nie było to z powodu braku sił i zrezygnowania z walki.



W niedzielę pobudka o 6 rano, wyjazd z Warszawy o 7. Na miejscu jestem po 2,5h płynnej jazdy przy znikomym ruchu. Pogoda zapowiada się idealnie – trochę słońca, trochę chmur i nie więcej niż 20 stopni na termometrze. Organizator dopiero się powoli rozkładał ze sprzętem, ale ludzi na parkingu było już sporo. Szybko zacząłem się ogarniać, aby mieć czas na rozgrzewkę. Zabrakło mi żeli od naszego wspaniałego sponsora, firmy MAXIM, i musiałem skorzystać z produktu konkurencji. Ceny produktów Enervit'a kosmiczne – żel 25ml 10 zł, a MAXIM o 4-krotnie większej pojemności kosztuje tylko 4 zł więcej. Spuściłem na to zasłonę milczenia i wziąłem tylko dwie saszetki licząc na dobrze zaopatrzone bufety po drodze. W międzyczasie naczelny wodzirej odpalił mikrofon i opowiadał o dzisiejszym ściganiu, kilkukrotnie podkreślając że to jeden z najtrudniejszych wyścigów MTB w Polsce. Tuż przed 10:30 ustawiłem się w sektorze, w tle leciała fajna muza. Jeszcze kilka pamiątkowych fotem i ruszamy. Najpierw runda wkoło stadionu, potem przejazd asfaltem i powolna wspinaczka. Już na pierwszym podjeździe ktoś zrywa łańcuch. Zaraz po starcie jednak korek – droga skręca z kostki w las przez wąską furtkę, więc każdy musi chwilę odstać. Ale czasu na wyprzedzanie będzie jeszcze mnóstwo. Gdzieś te 2000m w pionie trzeba będzie nabić, więc podjazdy zaczęły się już od samego początku. Trasa prowadziła od startu praktycznie przez cały czas leśnymi ścieżkami, które mogłyby się wydawać idealne do agresywnej jazdy. Trzeba było jednak być w pełni skupionym, bo na niezliczonych wirażach i hopkach bardzo łatwo było o katapultowanie się w drzewa. Kilka karkołomnych zjazdów, z hamplami zaciśniętymi na maksa także wymagało nie lada umiejętności. Sam nie zjechałem wszystkiego, ale to co mi się udało przejechać i tak nieźle podniosło adrenalinę. Podczas jednego z takich zjazdów już czułem, że tracę kontrolę na rowerem, ale jakimś cudem udało mi się utrzymać w siodle. Był też jeszcze jeden bardzo zdradliwy element – wszędzie wystawały czubki głęboko osadzonych kamieni i głazów, które tylko czyhały na nieostrożnego zawodnika. Źle poprowadzony rower i przy dobiciu można było bardzo łatwo złapać kapcia.



W taki właśnie sposób złapałem swoją drugą gumę na zawodach od czasów, kiedy zacząłem się regularnie ścigać (2010 rok). Przymusowy postój miałem tuż przed I bufetem. Zmiana poszła mi całkiem sprawnie, ale już pompowanie nie bardzo. Wygląda na to, że gniazdo na wentyl w mojej pompce SKS mocno się już wyrobiło i puszcza trochę powietrza. Udało mi się jednak dopompować koło, ale czułem że to jeszcze trochę za mało ciśnienia. Kawałek dalej zrobiłem kolejną przerwę na soczyste pomarańcze – pycha! Ciężko mi było wejść z powrotem w odpowiedni rytm, nogi twarde, nie chciały pedałować tak jak bym sobie tego życzył. Na dodatek po kilku kilometrach na delikatnym zakręcie fiknąłem konkretnego orła. To była dosłownie chwila jak leżałem na ziemi. Szybko się pozbierałem, ale nim ruszyłem musiałem jeszcze naprostować kierownicę. Zauważyłem też, że nie zapiąłem kieszonki z tyłu plecaka. Na szczęście nic nie zgubiłem. Tuż przed kolejnym bufetem, na około 30km kolejna guma – to właśnie ten zjazd, gdzie już patrzyłem przed siebie jak się najlepiej wyłożyć, żeby nie bolało. Zjechać się udało, ale z tyłu znowu flak. Dętek już więcej nie miałem, więc zacząłem łatanie. Właściwą dziurę udało się zlokalizować dopiero za drugim razem, więc straciłem tu z 15 minut. Na dodatek okazało się, że jednak nie mam łyżek do opon, których używałem przy pierwszej wymianie. Dałem jednak radę ściągnąć, a potem nałożyć oponę tylko palcami. Na zegarku miałem już ponad 2,5h jazdy, a nie byłem jeszcze w połowie trasy. Mimo to na rozjeździe skierowałem się na pętlę MASTER mając świadomość że pewnie jestem ostatnią osoba, która podejmuje się tego wyzwania. Pamiętałem, że spiker mówił o oznaczeniach najdłuższego dystansu czerwoną taśmą, ale coś od początku było nie tak i raz była niebieska, raz czerwona. Po około 5km samotnej jazdy nagle widzę, jak z prawej strony wyjeżdża trójka kolarzy. Pytam skąd się tu wzięli, na co usłyszałem że jadą po trasie. No ja też jadę po trasie! Przez cały czas mijałem taśmy, ale w jakiś sposób wylądowałem ponownie na trasie FAN. Jeszcze przez chwilę łudziłem się, że dystanse tylko chwiliwo się pokrywają przez jakiś odcinek, ale jak zacząłem wymijać drugi raz te same osoby, to wiedziałem już, że gdzieś się pomyliłem. Do tej pory nie wiem jednak, w którym miejscu. Do mety dojechałem zaliczając kolejne wspinaczki wyciskające siódme poty i zjazdy z duszą na ramieniu. Końcówka trasy pokrywała się z jej początkiem. Pościgałem się jeszcze z jedną osobą z dystansu FAN i przejechałem linię mety na stadionie. Nikt się jednak nie dał nabrać, że jestem pierwszy na najdłuższym dystansie ;) Swoją pomyłkę zgłosiłem do biura zawodów, tam też jeszcze chwilę analizowałem na mapach, co przegapiłem. Okazało się, że po rozjeździe FAN/MASTER trasy te ponownie zbiegały się blisko siebie po kilku kilometrach. Analizując też wieczorem tracki GPS wyszło na to, że zrobiłem jakieś dziwne kółko i dopiero dołączyłem do trasy FAN. Przez cały czas pamiętałem jednak, że jechałem wzdłuż taśm, nie było ani jednego momentu żebym jechał „w ciemno”. Coś jednak musiałem przeoczyć. Ostatecznie dostałem DNF, choć chyba powinno być DSQ, bo trasę przejechałem, ale skróciłem.



Plusem tego wszystkiego jest to, że znacznie szybciej byłem z powrotem w domu. Myślę, że gdybym pojechał zgodnie z oznakowaniem, to zakończyłbym wyścig z czasem powyżej 5h. Sprawdzimy za rok! Na pewno tu wrócę, bo trasa jest naprawdę godna określania jej jedną z najtrudniejszych w Polsce, a sama Organizacja stała na bardzo wysokim poziomie – tak trzymać!


Piątek, 25 maja 2012 Kategoria Trening MTB

Piątek 25.05.2012

Tłukę nadal pętlę Dom-NDM-Leszno-Dom. Ale już mi się nudzi, więc trzeba będzie wymysleć coś nowego.

Środa, 23 maja 2012 Kategoria Trening MTB

Środa 23.05.2012

Poniedziałek, 21 maja 2012 Kategoria Trening MTB

Niedziela 20.05.2012

Pętla z domu: Łomianki, Czosnów, NDM, Leszno, dom.
Niedziela, 13 maja 2012 Kategoria Mazovia MTB

Mazovia MTB - Legionowo

Jest taka impreza, która co roku odbywa się na Saharze, w Maroku – Maraton Piasków. Myślę, że legionowska edycja Mazovii, również mogłaby się tak nazywać ;) Bardzo dobrze, że nie sugerowałem się poradami Organizatorów i nie założyłem semi-slicków. Przez pewien moment w ciągu tygodnia chciałem jechać na takich oponach, ale zerknąłem sobie do relacji z ubiegłego roku, gdzie słowo piasek było odmieniane przez wszystkie przypadki. Decyzja była oczywista, jadę na Conti MK. To był kolejny maraton, kiedy pogoda w poprzedzającym go tygodniu była naprawdę piękna, a na sam weekend wszystko się popsuło. Jeszcze w sobotę było jako tako, ale niedziela to już temperatura poniżej 10 stopni i obowiązek włożenia cieplejszych ciuchów. Na starcie zgodnie z przewidywaniami tłumy. Trochę się tego obawiałem – tłoku, nieprzewidywalnej jazdy innych, gwałtownych skoków i niepotrzebnych spowolnień. Rok temu w podobnej sytuacji ktoś wjechał w moje tylne koło i straciłem 15-20 minut na wyjęcie złamanej szprychy. Do sektora wpadam dosłownie w ostatniej chwili, naprawdę ostatniej. Zgodnie z przygotowaniami do MTB Trophy zaplanowałem start na dystansie GIGA – 86km. Po starcie oczywiście ogień, ja z Dawidem jedziemy na końcu sektora, potem wyrywam trochę do przodu. Po kilku kilometrach asfaltu w Legionowie wjeżdżamy na szuter, a potem do lasu. Na 7km wyścig się dla mnie niejako kończy. Przede mną widzę kraksę, jeden z zawodników leży bez ruchu twarzą do ziemi. Nie wygląda to na pozór groźnie, ale gość się nie rusza… Wraz z innym zawodnikiem, który się zatrzymał składamy rowery na pobocze i odwracamy nieprzytomnego na plecy, zdejmujemy mu kask i próbujemy nawiązać kontakt. Bez reakcji. Dzwonimy na numer alarmowy. Zaraz przybiega jeden ze strażaków i pomaga nam ułożyć poszkodowanego. Ja kieruję pozostałych zawodników, aby omijali miejsce wypadku. Za kilka minut widzę na horyzoncie światła samochodu ratowników. Zawodnik został sprawnie zapakowany w kołnierz, na deskę i do samochodu. Rower oddaliśmy strażakom, którzy zabezpieczali trasę. Cała akcja trwała jakieś 20 minut. W międzyczasie minął nas już 11 sektor. Zrezygnowałem z GIGA, bo tego dnia miałem jeszcze plany na popołudnie i nie mogłem się spóźnić. Ruszyłem więc do przodu z zamiarem zaliczenia dystansu krótszego – 60km. Przez postój wypadłem z rytmu, ciężko było mi się spiąć ponownie na ściganie. Powoli jednak udało mi się rozkręcić, co chwilę widziałem kogoś przede mną do wyprzedzenia. Trasa była bardzo szybka, leśne dukty mimo padającego deszczu były twarde, jedynie liczne połacie piachu utrudniały jazdę. Podobały mi się krótkie i sztywne podjazdy - w tym regionie są nawet góry, które zwą się Dębowe  Bardzo dużo odcinków było na tyle wąskich, że nie było zupełnie szans na wyprzedzanie. Receptą na dobrą lokatę w tym wyścigu było wybranie odpowiedniego pociągu i jechanie z nim do samego końca. Jeżeli już udawało się wyprzedzać, to często musiałem wybierać najmniej korzystny odcinek trasy, wjeżdżać w największy piach, podjeżdżać na miękkim podłożu. Na liczniku miałem niecałe 50km, a tu widzę tabliczkę z informacją 5 KM. Zaraz wjechaliśmy w wąską rynnę, potem jeszcze łagodny podjazd, gdzie wyprzedzając innych mocno przywaliłem barkiem w drzewo i nawrót na ostatnią prostą po kostce brukowej. Meta już na wyciągnięcie ręki, a tu zza pleców wyskakuje mi konkurent! Redukcja, wstaję na pedały, ale on jest ode mnie szybszy o długość koła. Finisz podsumowujemy przybiciem piątki na mecie. Czas na mecie 2:40, myślę że bez przymusowego postoju mógłbym zejść poniżej 2:20. W biurze zawodów pytałem o człowieka, któremu udzielaliśmy pomocy – wylądował w szpitalu. W poniedziałek dowiedział się z informacji od Cezarego Zamany, że miał on zawał. Cieszę się, że się zatrzymałem i mu pomogłem.

Piątek, 11 maja 2012 Kategoria Trening MTB

Piątek 1.05.2012

Czwartek, 10 maja 2012 Kategoria Trening MTB

Czwartek 10.05.2012

Niedziela, 6 maja 2012 Kategoria Mazovia MTB

Mazovia MTB - Olsztyn

Długi weekend majowy zakończyłem wypadem na Warmię na kolejną edycję Merida Mazovia MTB. W ubiegłym roku nie miałem okazji tu startować, a ponieważ sporo osób twierdziło, że jest to godny następca trasy z Nidzicy z 2010 roku, tym bardziej cieszyłem się na niedzielne ściganie. Na drodze z Warszawy pustki, więc dystans 200km udało się pokonać w nieco ponad 2,5h. Zdecydowałem się na start na dystansie GIGA, więc nie nastawiałem się na mocne ściganie, a raczej przejechanie trasy równym i mocnym tempem. Pogoda od rana jednak nie specjalna, było dość zimno, a w przypadku deszczu rozważałem jednak pojechanie na krótszej trasie. Padało jednak tylko na początku wyścigu, a zaraz po starcie rozegranym na ulicach Olsztyna, jak sektor rozpędził się do 40km/h, to od razu zrobiło się ciepło. Przez pierwszą godzinę grzałem bardzo mocno, bo nie byłem do końca pewien, na którym kilometrze jest rozjazd na koronny dystans. Jedni mówili, że na 31, w biurze zawodów była informacja że już na 24, więc wolałem mieć pewność, że nie zamkną mi wjazdu przed nosem. Do rozjazdu trasa była dość wymagająca, było sporo krótkich podjazdów (w tym ten na premii Auto Land) i szybkich zjazdów wymagających dobrego opanowania roweru ze względu na luźne podłoże. Na tych odcinkach towarzystwo już się trochę rozciągnęło, ale i tak kilka razy tworzył się korek i trzeba było albo czekać na swoją kolej, albo pchać rower. Wjazd na GIGA osiągnąłem po godzinie z kawałkiem i tu już było o wiele spokojniej – i mniej ludzi, i teren mniej agresywny. Ta pętla prowadziła wkoło jeziora Łańskiego, a po jego objechaniu odbijała w stronę jeziora Plusznego. Piękne okolice, aż chciało się zejść z roweru i wykąpać... Trasa jak nie trudno się domyślić w większości prowadziła szerokimi ścieżkami leśnymi, ale sporym utrudnieniem były liczne połacie piachu sąsiadujące z wodą. Generalnie dobrze, że założyłem opony z bieżnikiem, bo gdybym posłuchał wskazówek Organizatora i pojechał na semi-slickach nieraz bym się zakopał. Większą część dużej pętli jechałem sam, dopiero pod jej koniec dogoniłem jednego z zawodników Legion-serwis i tak jechaliśmy wspólnie praktycznie do samego końca. Po wjechaniu z powrotem na wspólną część wyścigu, powróciły górki i podjazdy, w tym konkretna wspinaczka po kocich łbach, gdzie jeden z zawodników, który nam towarzyszył od kilku kilometrów, w jednej chwili zakończył wyścig przez rozerwany łańcuch. Po upływie blisko 4 godzin wjechaliśmy na odcinek, który pokonywaliśmy na początku – tym razem górkę na premii pokonywaliśmy w dół. Tu zgubiłem mojego towarzysza z ostatniej godziny i już samotnie jechałem do mety. Jakiś dzieciak krzyknął mi „Do mety 8km!” i to by się zgadzało ze wskazaniami licznika, ale czułem, że coś jest nie tak bo nie pojawiła się jeszcze żadna tabliczka z informacją o pozostałych kilometrach. A takie zawsze są na trasach Mazovii. Czerwone 8 KM DO METY zauważyłem dopiero gdy miałem już nabite 85km, co mnie trochę zdziwiło, bo tu za zawsze tendencja była odwrotna i w ubiegłych latach realna trasa okazywała się krótsza od tej zapowiadanej. Może to forma rekompensaty? Ostatnie kilometry odbiły jeszcze od oryginalnej trasy i trudno mi było ocenić ile jeszcze jazdy przede mną. Cisnąłem w pedały ze wszystkich sił podążając za niebieskim strzałkami, ale na końcu sił tych trochę zabrakło. Kilometr przed metą zaczęła się kręta ścieżka rodem z XC z dwoma konkretnymi podjazdami i lawirowaniem pomiędzy drzewami. To mnie zaskoczyło, ale było też swego rodzaju wisienką na torcie całego wyścigu. Na metę wjechałem już po upływie 4h od startu. Przez cały czas sądziłem, ze uda mi się zejść poniżej tego limitu, ale dodatkowe kilometry na to nie pozwoliły – dystans wynosił równe 93km. To chyba rekord Mazovii! A na pewno mój rekord, jeżeli chodzi o długość wyścigu. Z czasem 4:08 zająłem 62 miejsce OPEN/19 M3. Do zwycięzcy z mojej kategorii straciłem 49 minut. Za tydzień Legionowo, gdzie też skuszę się na najdłuższy dystans!

Piątek, 4 maja 2012 Kategoria Na luzie

Piątek 04.05.2012

Rano do pracy, potem na Bednarską i z powrotem do domu. Nogi miękkie po wczorajszym wyjeździe, więc dziś i jutro odpoczywam, a w niedzielę atakuję GIGA w Olsztynie - 90km.

Blogi rowerowe na www.bikestats.pl