Wpisy archiwalne w kategorii
Trening MTB
Dystans całkowity: | 1845.70 km (w terenie 289.50 km; 15.69%) |
Czas w ruchu: | 66:48 |
Średnia prędkość: | 25.17 km/h |
Maksymalna prędkość: | 56.20 km/h |
Maks. tętno maksymalne: | 183 (96 %) |
Maks. tętno średnie: | 172 (90 %) |
Suma kalorii: | 2835 kcal |
Liczba aktywności: | 46 |
Średnio na aktywność: | 41.02 km i 2h 18m |
Więcej statystyk |
Środa, 19 lutego 2014
Kategoria Trening MTB
Trening - środa
20min rozgzewki, 35min przyspieszeń (6 razy), 70min jazy na stałym przełożeniu na granicy stref II/III (śr. tętno 150ud/min), rozjazd i do domu. Trasa do ronda w Czosnowie (gdzie prawie zostałem rozjechany) i powrót do domu.
- DST 52.00km
- Czas 02:08
- VAVG 24.38km/h
- HRmax 166 ( 87%)
- Sprzęt Giant Terrago
- Aktywność Jazda na rowerze
Piątek, 31 stycznia 2014
Kategoria Trening MTB
Pierwsza jazda po śniegu w 2014 r,.
Trening w okolicach Bemowa.
- DST 17.00km
- Teren 17.00km
- Temperatura -4.0°C
- Sprzęt Giant Terrago
- Aktywność Jazda na rowerze
Wtorek, 3 grudnia 2013
Kategoria Trening MTB
Testy wydolnościowe
Sobota, 18 maja 2013
Kategoria Trening MTB
Wawer MTB
Objazd szlaku MTB w dzielnicy Warszawa - Wawer.
- DST 30.00km
- Teren 30.00km
- Sprzęt Centrurion Backfire Light Custom
- Aktywność Jazda na rowerze
Środa, 1 maja 2013
Kategoria Trening MTB
Puchar Mazowsza MTB XC
Mój debiut w tego typu imprezie. Na trasie rzeźnia, tętno przez cały czas na granicy progu, mnóstwo błota. Z 4 planowanych okrążeń, zrobiłem tylko 3 bo dostałem dubla i kazano mi zjechać z trasy :)

- DST 15.00km
- Teren 5.00km
- Sprzęt Centrurion Backfire Light Custom
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 28 kwietnia 2013
Kategoria Trening MTB
Bike Orient - Wzniesienia Łódzkie
Zaproszenie na tę imprezę MTBO pojawiło się dość niespodziewanie, ale idealnie wpisało się w mój plan startów na najbliższy miesiąc. Ze względu na przedłużającą się zimę i liczne zmiany dat imprez różnych cykli spowodowały, że na ostatni weekend kwietnia miałem rowerowe „okienko”. Nic zatem nie stało na przeszkodzie, aby skorzystać z zaproszenia do udziału w zawodach rowerowej jazdy na orientację w oddalonym o 100km od Warszawy Parku Krajobrazowym Wzniesień Łódzkich. To miał być mój debiut w tego typu rywalizacji, więc przed startem zasięgnąłem trochę opinii i poczytałem różne fora dotyczące takiej formy zabawy. Zawody w okolicach Łodzi miały być rozegrane w dość uproszczonej formule: 20 punktów kontrolnych, wszystkie z taką samą wartością, zatem liczyć się będzie przede wszystkim skuteczność w znalezieniu wszystkich ukrytych lampionów, a mniej kolejność ich odnajdywania. Dojazd na miejsce startu był błyskawiczny, lekko ponad godzina spokojnej jazdy autostradą A-2. Na miejsce dojechałem tuż po 10. Okolice wydały się od razu urokliwe. Cisza, spokój i budząca się do życia przyroda, wspaniała atmosfera!

Wspominam także miło te tereny, bo tu pierwszy raz startowałem w Mazovii w 2010 roku. Tamta impreza odbyła się właśnie w okolicach Zgierza, a trasa była naprawdę wymagająca. Może kiedyś Cezary Zamana postanowi tu zawitać ponownie? Na starcie sobotniej imprezy o nazwie Bike Orient stanęło około 120 osób, które do wyboru miały 3 warianty trasy: 2 rowerowe (60km i 25km) oraz jedną pieszą o długości także 25km. Ja zdecydowałem się na start na najdłuższym dystansie.

Tuż przed 11 głos zabrał organizator, który szybko streścił reguły zawodów i nastąpiło rozdanie map. Wtedy zdałem sobie sprawę, że brak mapnika to jednak poważny błąd. Celowo w sumie go nie kupiłem na jedną imprezę, bo chciałem sprawdzić czy w ogóle spodoba mi się taka forma jazdy na rowerze. Myślałem więc, że bez problemu schowam mapy w tylnej kieszeni koszulki. Niestety, były one rozmiaru prawie formatu A3 i musiałem wykombinować coś innego. Z drugiej jednak strony, było na nich sporo szczegółów, które potem okazały się istotne w nawigacji. Zatem mapnik to podstawa i chyba nie trzeba kupować takich za 200zł. Praktycznie każdy zawodnik miał coś innego, liczne były konstrukcje domowej roboty z wykorzystaniem klipsów biurowych. Przed startem przyjąłem założenie, że daję sobie 4h czasu i zobaczę ile punktów uda mi się odwiedzić. Po krótkiej analizie map, przyjąłem strategię, że w pierwszej kolejności jadę do najdalej oddalonych punktów, zbierając wszystkie inne po drodze. Na sam koniec wracam w okolice startu i mety, aby zdobyć punkty zlokalizowane w ich pobliżu. Prócz pierwszego punktu, który sobie wyznaczyłem, z pozostałymi nie miałem większego problemu, by je odnaleźć. Przy pierwszym krążyłem z 10 minut po złej stronie ogrodzenia…

Po 3 godzinach jazdy i zaliczeniu wszystkich najdalszych punktów, zacząłem wracam w kierunku mety, aby zebrać na sam koniec punkty zlokalizowane w Lesie Łagiewnickim. Niestety pogoda wyraźnie się pogorszyła i z każdą chwilą padało coraz mocniej. Właściwie na deszcz zbierało się od samego rana, ale liczyłem, że chmury dadzą sobie na wstrzymanie do wieczora. Nic z tego - tuż przed godziną 15 już regularnie lało. Byłem już blisko mety, gdzie czekała moja żona z synkiem, zbliżał się mój limit czasowy, a mapa od deszczu rozłaziła się w dłoniach. Zebrałem po drodze jeszcze dwa odbicia perforatorów i kwadrans po 15 wjechałem na metę. W sumie zaliczyłem 14 punktów. Limit czasowy był wyznaczony na godzinę 17, więc gdybym pojeździł dłużej z pewnością bym zdążył objechać wszystkie 20. Na liczniku miałem 67km, czyli mój wariant trasy nie był najbardziej optymalny. Według organizatora trasa pucharowa przy najlepszym wyborze przejazdu miała liczyć około 60km. Po oddaniu karty startowej, szybko się przebrałem w suche ubrania i skorzystałem z posiłku przygotowanego na grillu. Mimo siąpiącego deszczu, kiełbaski i karkówka skwierczały na ruszcie, a kto chciał mógł ogrzać się i upiec mięcho przy ognisku.

Uzupełniłem stracone kalorie, chwilę jeszcze rozmawiałem z innymi o przebiegu zawodów, a potem zapakowałem się z rodziną do samochodu i skierowałem się w stronę Warszawy. Był to dla mnie bardzo udany debiut w imprezie MTBO i na pewno jeszcze nie raz spróbuję tej formy aktywności rowerowej. Bike Orient to świetna zabawa, a organizatorzy mieli wszystko zapięte na ostatni guzik. Dodając do tego miłą atmosferę i piękne okoliczności przyrody, uznaję to za idealnie spędzoną sobotę! Polecam każdemu - pamiętajcie tylko o mapniku, jakimkolwiek!

Wspominam także miło te tereny, bo tu pierwszy raz startowałem w Mazovii w 2010 roku. Tamta impreza odbyła się właśnie w okolicach Zgierza, a trasa była naprawdę wymagająca. Może kiedyś Cezary Zamana postanowi tu zawitać ponownie? Na starcie sobotniej imprezy o nazwie Bike Orient stanęło około 120 osób, które do wyboru miały 3 warianty trasy: 2 rowerowe (60km i 25km) oraz jedną pieszą o długości także 25km. Ja zdecydowałem się na start na najdłuższym dystansie.

Tuż przed 11 głos zabrał organizator, który szybko streścił reguły zawodów i nastąpiło rozdanie map. Wtedy zdałem sobie sprawę, że brak mapnika to jednak poważny błąd. Celowo w sumie go nie kupiłem na jedną imprezę, bo chciałem sprawdzić czy w ogóle spodoba mi się taka forma jazdy na rowerze. Myślałem więc, że bez problemu schowam mapy w tylnej kieszeni koszulki. Niestety, były one rozmiaru prawie formatu A3 i musiałem wykombinować coś innego. Z drugiej jednak strony, było na nich sporo szczegółów, które potem okazały się istotne w nawigacji. Zatem mapnik to podstawa i chyba nie trzeba kupować takich za 200zł. Praktycznie każdy zawodnik miał coś innego, liczne były konstrukcje domowej roboty z wykorzystaniem klipsów biurowych. Przed startem przyjąłem założenie, że daję sobie 4h czasu i zobaczę ile punktów uda mi się odwiedzić. Po krótkiej analizie map, przyjąłem strategię, że w pierwszej kolejności jadę do najdalej oddalonych punktów, zbierając wszystkie inne po drodze. Na sam koniec wracam w okolice startu i mety, aby zdobyć punkty zlokalizowane w ich pobliżu. Prócz pierwszego punktu, który sobie wyznaczyłem, z pozostałymi nie miałem większego problemu, by je odnaleźć. Przy pierwszym krążyłem z 10 minut po złej stronie ogrodzenia…

Po 3 godzinach jazdy i zaliczeniu wszystkich najdalszych punktów, zacząłem wracam w kierunku mety, aby zebrać na sam koniec punkty zlokalizowane w Lesie Łagiewnickim. Niestety pogoda wyraźnie się pogorszyła i z każdą chwilą padało coraz mocniej. Właściwie na deszcz zbierało się od samego rana, ale liczyłem, że chmury dadzą sobie na wstrzymanie do wieczora. Nic z tego - tuż przed godziną 15 już regularnie lało. Byłem już blisko mety, gdzie czekała moja żona z synkiem, zbliżał się mój limit czasowy, a mapa od deszczu rozłaziła się w dłoniach. Zebrałem po drodze jeszcze dwa odbicia perforatorów i kwadrans po 15 wjechałem na metę. W sumie zaliczyłem 14 punktów. Limit czasowy był wyznaczony na godzinę 17, więc gdybym pojeździł dłużej z pewnością bym zdążył objechać wszystkie 20. Na liczniku miałem 67km, czyli mój wariant trasy nie był najbardziej optymalny. Według organizatora trasa pucharowa przy najlepszym wyborze przejazdu miała liczyć około 60km. Po oddaniu karty startowej, szybko się przebrałem w suche ubrania i skorzystałem z posiłku przygotowanego na grillu. Mimo siąpiącego deszczu, kiełbaski i karkówka skwierczały na ruszcie, a kto chciał mógł ogrzać się i upiec mięcho przy ognisku.

Uzupełniłem stracone kalorie, chwilę jeszcze rozmawiałem z innymi o przebiegu zawodów, a potem zapakowałem się z rodziną do samochodu i skierowałem się w stronę Warszawy. Był to dla mnie bardzo udany debiut w imprezie MTBO i na pewno jeszcze nie raz spróbuję tej formy aktywności rowerowej. Bike Orient to świetna zabawa, a organizatorzy mieli wszystko zapięte na ostatni guzik. Dodając do tego miłą atmosferę i piękne okoliczności przyrody, uznaję to za idealnie spędzoną sobotę! Polecam każdemu - pamiętajcie tylko o mapniku, jakimkolwiek!
- Teren 67.00km
- Czas 04:15
- VMAX 48.60km/h
- Sprzęt Centrurion Backfire Light Custom
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 21 kwietnia 2013
Kategoria Trening MTB
Rozgrzewka przed startem
- DST 10.00km
- Czas 00:22
- VAVG 27.27km/h
- Sprzęt Centrurion Backfire Light Custom
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 7 kwietnia 2013
Kategoria Trening MTB
Niedziela 7.04.2013
Niedziela, 24 marca 2013
Kategoria Trening MTB
Niedziela 24.03.2013
- DST 36.00km
- Czas 01:33
- VAVG 23.23km/h
- VMAX 42.00km/h
- Temperatura 0.0°C
- HRmax 156 ( 82%)
- HRavg 140 ( 73%)
- Sprzęt Giant Terrago
- Aktywność Jazda na rowerze
Niedziela, 22 lipca 2012
Kategoria Trening MTB
VI Memoriał Bercika o Puchar Burmistrza Miasta Marki
To już szósty rok z rzędu, kiedy rodzina i przyjaciele Huberta „Bercika” Manteuffela postanowili uczcić pamięć tego pasjonata kolarstwa, organizując pod jego imieniem memoriał w podwarszawskich Markach. Zawody te, będące jednocześnie wyścigiem o puchar Burmistrza Miasta Marki z roku na rok cieszą się coraz większą popularnością i w sobotę na starcie stanęło blisko 200 osób. Świetna organizacja, dobre wsparcie sponsorów (darmowy start dla wszystkich!), życzliwa atmosfera i zdrowa kolarska rywalizacja na trudnej technicznie trasie to wyróżniki, które sprawiają, że ta impreza powinna być pozycją obowiązkową w kalendarzu każdego miłośnika MTB. Do wyboru 2 dystanse: Standard, czyli jedna pętla o długości 16km, oraz trzykrotnie dłuższy Sport, na którym startowałem.
To był mój drugi start tutaj, poprzedniego lata byłem debiutantem i trasa bardzo mocno mnie zaskoczyła - pamiętam że na metę przyjechałem z wywieszonym do pasa językiem. Teraz już wiedziałem czego się spodziewać: wąskich ścieżek między drzewami, niespodziewanych połaci piachu, momentami rozmiękczonego podłoża, które „zakleja opony”, a przede wszystkim sporej ilości krótkich podjazdów. Pamiętam też gigantyczną kałużę wypełnioną błotną mazią i z koleinami o głębokości kilkunastu centymetrów, którą nie sposób było ominąć. Na szczęście, tej akurat przeszkody w tym roku nie było!
Ostatnio nie mam za wiele czasu na treningi, więc zmusiłem się wręcz, aby nie wystrzelić od razu do przodu, tylko jechać spokojnym, równym tempem. Start opóźnił się o kilka minut, ale tuż po godzinie 10 spiker dał sygnał do startu. Pierwsze trzy kilometry poprowadzone inaczej niż rok temu, to właściwie asfalt i szeroka leśna droga. Tętno niestety od razu mocno w górę, szybko dobijam do 180 uderzeń i staram się jak mogę, aby je zbić. Dopiero po pierwszym okrążeniu puls się ustabilizował i nie miałem już obaw, że zabraknie mi energii do pedałowania na odpowiednim poziomie. Po tych kilku płaskich kilometrach trasa wjechała na szlak, który znałem już z ubiegłego roku i mniej więcej wiedziałem czego oczekiwać za następnym zakrętem. Pamięć bywa jednak zawodna, a teren się zmienia pod wpływem opadów, zatem trzeba być ciągle mocno skupionym na prowadzeniu roweru właściwym śladem. W połowie pętli mijam bufet i tu zaczyna się bardziej pagórkowaty odcinek trasy. Jest też więcej piachu, w niektórych miejscach nie ma go jak zupełnie objechać. Ostatni kilometr to wyjazd z powrotem na asfalt, a potem szeroką leśną drogą na linię startu. Pierwsze okrążenie mijam po 45 minutach i tu mam szansę na wyrównanie tętna i zjedzenie czegoś konkretnego. Drugie kółko zaliczam po upływie godziny i 32 minut, czyli nieznacznie wolniej. Chwilę wcześniej zgubiłem dwójkę kolarzy, z którymi jechałem praktycznie od samego początku. Na ostatnią pętlę wjeżdżam już sam i chyba ze względu na brak oddechu na plecach zajmuje mi ona ponad 55 minut. Po drodze mijam jeszcze kolarza, którego widziałem w oddali przed sobą, a który teraz próbuje naprawić ukręconą przerzutkę i wyrwany hak. Faktycznie, trasa była tak zmienna i zaskakująca (zwłaszcza dla kogoś, kto jeszcze tu nie był), że momentami nie było czasu na zmianę przełożenia, a próba wrzucenia wyższego biegu pod obciążeniem najczęściej właśnie kończy się w powyższy sposób.

źródło: http://rower.arteq.org
Na mecie melduję się z czasem 2:28. Na mecie czuję się wykończony, ale nie jest to taki stan jak rok temu, tu szybko dochodzę do siebie. Przede wszystkim dzięki przepysznym arbuzom i obfitemu posiłkowi regeneracyjnemu. Szkoda, że przyjechałem na miejsce samochodem, bo wypicie piwa w ogródku z innymi zawodnikami byłoby świetnym podsumowaniem imprezy. Zadowalam się zielonym Poweradem.
Szczerze polecam te zawody kolarzom, którzy nie mieli okazji tu jeszcze zawitać. Gwarantuję, że trasa wyciśnie z każdego siódme poty, a wspaniała atmosfera sprawi, że każdy będzie chciał przyjechać tu za rok!
W imieniu Wertykal bikeBoard Team serdecznie dziękuję organizatorom za możliwość wzięcia udziału w wyścigu.
To był mój drugi start tutaj, poprzedniego lata byłem debiutantem i trasa bardzo mocno mnie zaskoczyła - pamiętam że na metę przyjechałem z wywieszonym do pasa językiem. Teraz już wiedziałem czego się spodziewać: wąskich ścieżek między drzewami, niespodziewanych połaci piachu, momentami rozmiękczonego podłoża, które „zakleja opony”, a przede wszystkim sporej ilości krótkich podjazdów. Pamiętam też gigantyczną kałużę wypełnioną błotną mazią i z koleinami o głębokości kilkunastu centymetrów, którą nie sposób było ominąć. Na szczęście, tej akurat przeszkody w tym roku nie było!
Ostatnio nie mam za wiele czasu na treningi, więc zmusiłem się wręcz, aby nie wystrzelić od razu do przodu, tylko jechać spokojnym, równym tempem. Start opóźnił się o kilka minut, ale tuż po godzinie 10 spiker dał sygnał do startu. Pierwsze trzy kilometry poprowadzone inaczej niż rok temu, to właściwie asfalt i szeroka leśna droga. Tętno niestety od razu mocno w górę, szybko dobijam do 180 uderzeń i staram się jak mogę, aby je zbić. Dopiero po pierwszym okrążeniu puls się ustabilizował i nie miałem już obaw, że zabraknie mi energii do pedałowania na odpowiednim poziomie. Po tych kilku płaskich kilometrach trasa wjechała na szlak, który znałem już z ubiegłego roku i mniej więcej wiedziałem czego oczekiwać za następnym zakrętem. Pamięć bywa jednak zawodna, a teren się zmienia pod wpływem opadów, zatem trzeba być ciągle mocno skupionym na prowadzeniu roweru właściwym śladem. W połowie pętli mijam bufet i tu zaczyna się bardziej pagórkowaty odcinek trasy. Jest też więcej piachu, w niektórych miejscach nie ma go jak zupełnie objechać. Ostatni kilometr to wyjazd z powrotem na asfalt, a potem szeroką leśną drogą na linię startu. Pierwsze okrążenie mijam po 45 minutach i tu mam szansę na wyrównanie tętna i zjedzenie czegoś konkretnego. Drugie kółko zaliczam po upływie godziny i 32 minut, czyli nieznacznie wolniej. Chwilę wcześniej zgubiłem dwójkę kolarzy, z którymi jechałem praktycznie od samego początku. Na ostatnią pętlę wjeżdżam już sam i chyba ze względu na brak oddechu na plecach zajmuje mi ona ponad 55 minut. Po drodze mijam jeszcze kolarza, którego widziałem w oddali przed sobą, a który teraz próbuje naprawić ukręconą przerzutkę i wyrwany hak. Faktycznie, trasa była tak zmienna i zaskakująca (zwłaszcza dla kogoś, kto jeszcze tu nie był), że momentami nie było czasu na zmianę przełożenia, a próba wrzucenia wyższego biegu pod obciążeniem najczęściej właśnie kończy się w powyższy sposób.

źródło: http://rower.arteq.org
Na mecie melduję się z czasem 2:28. Na mecie czuję się wykończony, ale nie jest to taki stan jak rok temu, tu szybko dochodzę do siebie. Przede wszystkim dzięki przepysznym arbuzom i obfitemu posiłkowi regeneracyjnemu. Szkoda, że przyjechałem na miejsce samochodem, bo wypicie piwa w ogródku z innymi zawodnikami byłoby świetnym podsumowaniem imprezy. Zadowalam się zielonym Poweradem.
Szczerze polecam te zawody kolarzom, którzy nie mieli okazji tu jeszcze zawitać. Gwarantuję, że trasa wyciśnie z każdego siódme poty, a wspaniała atmosfera sprawi, że każdy będzie chciał przyjechać tu za rok!
W imieniu Wertykal bikeBoard Team serdecznie dziękuję organizatorom za możliwość wzięcia udziału w wyścigu.
- DST 48.00km
- Teren 48.00km
- Czas 02:28
- VAVG 19.46km/h
- VMAX 37.00km/h
- HRmax 183 ( 96%)
- HRavg 172 ( 90%)
- Sprzęt Centrurion Backfire Light Custom
- Aktywność Jazda na rowerze